TERYTORIUM TERRORU
Zagryzała
wargi, wpatrując się w migoczący na ekranie kursor. Utknęła i za nic nie mogła
ruszyć dalej. Postukiwała nerwowo palcami w obudowę komputera, intensywnie
myśląc, ale nie wymyśliła nic poza tym, by otworzyć sobie wino. Wzdychając
ciężko, zamknęła pokrywę laptopa, zdjęła go z kolan i odłożyła na stojące obok
biurko.
there’s a notebook
on the table
Wstała, przeciągnęła się, mrucząc przy tym jak
kot i otworzyła szafę. Sięgnęła do jednej z półek, gdzie między rzeczami
schowała butelkę czerwonego półsłodkiego wina na czarną okazję. Macała chwilę
ręką wśród ubrań, ale nie mogła znaleźć niczego prócz nich. Marszcząc brwi,
kontynuowała poszukiwania, a kiedy dłuższy czas na nic nie natrafiła, zaczęła
ze złością wywalać za siebie ciuchy.
– Co
jest, do cholery! – Wspinała się na palce, zaglądając na półkę, aż wszystko z
niej wyrzuciła. Nie znalazła żadnej butelki. – Co za menda! – krzyknęła,
pojmując, co się stało. – Ty gnido, niech ja cię dorwę…
Jak
na życzenie usłyszała chrzęst przekręcanego zamku. Odwróciła się w stronę drzwi
i opierając ręce na biodrach, czekała. Tak jak się spodziewała, gdy tylko drzwi
się uchyliły, ujrzała czarny łeb, wciąż nachylony nad kluczami, a potem jej
współlokatorka wtoczyła się do pokoju.
–
Łops! – zawołała, stawiając kilka chwiejnych kroków. Byłaby się wyrąbała na
twarz, gdyby w porę nie chwycił ją za szmaty długowłosy blondyn, którego ze
sobą przytaszczyła. – O, sześć, Tris.
Myśśślam, że będzieszsz… usz spaś.
–
Nie, na twoje nieszczęście, nie śpię, Hei! – Tris nie zamierzała odpuszczać
koleżance. – Znowu wracasz pijana! Znowu wypiłaś moje wino, chociaż je przed
tobą schowałam! I na dodatek – spojrzała na blondyna, który ściskał w ramionach
Hei, niby by zapobiec jej kolejnym przechyłom – przyprowadzasz ze sobą jakiegoś
transwestytę!
–
Ej! Tylko bez takich! – Chłopak patrzył na nią gniewnie mętnymi,
bladoniebieskimi oczyma. Właściwie to tylko jednym okiem takiego rodzaju, bo
drugie skryte było pod złocistą grzywą włosów. – Trochę szacunku, un.
Tris
prychnęła, odwracając się od spowitej alkoholowymi oparami dwójki.
–
Żenujące. Z kim ja zamieszkałam, na Boga.
–
Ej, Triszu… – Hei wykaraskała się z objęć towarzysza i zaatakowała Tris od
tyłu, wieszając się jej na szyi. – Nie byś taka… tak… taki zimny drrrań! –
zdecydowała się wreszcie, a Tris skrzywiła się, czując przy twarzy jej
nieprzyjemny od niestrawionego alkoholu oddech. – Ssszpokojnie. On ma kolegę.
–
Boże. – Tris najwyraźniej zwątpiła w łaskawość wszechświata, opierając dłoń na
czole. – Jeszcze tego brakowało.
Hei
odciążyła ją od swojej osoby i wciąż pozostawała w dobrym humorze.
– E!
Przyprowadziłam kogoś dla siebie… dla ciebie… w rrramach rrrekompem… rekompent…
– W
ramach rekompensaty to ty mi masz odkupić dobrego winiacza – poinstruowała ją
Tris, mierząc pijaną kumpelę wściekłym spojrzeniem.
so you won’t forget
the groceries anymore
–
Ok! A teraz ci przedstawię… – Rozejrzała się po pokoju, odsunęła na bok
zdziwionego blondyna, jakby się spodziewała, że ktoś się za nim ukrywa, po czym
wyjrzała na korytarz. – No! Wchodzisz czy nie? – krzyknęła na kogoś, kto chyba
siedział pod ścianą, bo patrzyła w dół, po czym wyciągnęła rękę, jakby chciała
pomóc komuś wstać. Jej dłoń uścisnęła inna, większa dłoń. Męska, choć Tris
mogłaby się założyć, że widziała pomalowane na ciemny kolor paznokcie.
–
Trrris! To mój kuzyn! – ogłosiła, wciągając do pokoju wysokiego, sprawiającego
ponure wrażenie faceta. Podobnie jak jego kolega, on też miał długie włosy,
tylko czarne i całe szczęście zrezygnował z pomysłu, by upinać je w wysokiego
kuca na czubku głowy, na poczet zwykłego końskiego ogona, związanego na karku.
– Wydaje źe byź w tfff…tfoim typie!
–
Dobra, już! Skończyłaś to swatanie? – Blondyn okazał zniecierpliwienie. – To
chodź tu! – Pociągnął Hei na łóżko, wciągając ją na siebie.
– No
to mnie przedstawiła – stwierdził smętnie mężczyzna, wciąż stojąc w drzwiach.
Wyglądał, jakby chciał zareagować przeciw temu, co widzi, jednak dał sobie
spokój, gdy dostrzegł, że Tris go obserwuje. – Pomyśleć, że sam go z nią
poznałem – powiedział do niej i pokręcił głową z dezaprobatą. – Nie wiem co
mnie podkusiło, ale nie będę się teraz przyglądał opłakanym skutkom tej
decyzji. – Odwrócił się i odszedł bez słowa pożegnania.
Tris
już miała puścić głośną wiązankę bluzgów, które odzwierciedliłyby, co myśli na
temat zaistniałej sytuacji, ale zanim nabrała w płuca powietrza, usłyszała głos
z korytarza:
–
Idziesz, czy masz zamiar to oglądać?
Jeszcze
raz spojrzała z niesmakiem na mocno zajętą sobą parę. Nie było nad czym się
zastanawiać. Porwała z wieszaka kurtkę, a zanim wybiegła, jej wzrok zahaczył o
wiszący na ścianie plastikowy karabin snajperski PGM Hecate II. Był to eksponat
z SAO2, na który Hei wydała całą swoją tygodniówkę wypracowaną w nocnym barze,
a Tris po raz pierwszy żałowała, że to tylko atrapa.
there’s a rifle in
the cabinet
Zatrzasnęła
za sobą drzwi i rozejrzała się po korytarzu. Nikogo nie dostrzegła.
– Tutaj
– znowu rozległ się ten głos, więc podążyła w jego kierunku, wciągając na
siebie kurtkę. Znalazła go za rogiem (KLIK), opartego o ścianę z
założonymi na piersi rękami.
–
Mogą ją tam z nim zostawić? – zapytała Tris, dosuwając suwak skórzanej kurtki.
– Nie zje mi jej, ten twój kumpel? Bo jak wychodziłam, wyglądało to tak, jakby
miał taki zamiar.
–
Więc martwisz się o moją kuzynkę? – zapytał mężczyzna, ale jego pozbawiona
ekspresji twarz przeczyła temu, by go to obchodziło.
–
Naprawdę jesteście spokrewnieni?
– A
co? Nie wyglądamy?
Tris
zlustrowała go z góry na dół. Faktycznie, jakaś nuta podobieństwa między nimi
grała. Oboje mieli kruczoczarne włosy i najwyraźniej w ich rodzinie
dziedziczyło się grymas twarzy, jakiego nie powstydziłby się żaden seryjny
morderca. Z tym, że u Hei ta mimika ewoluowała w stronę ekspresji rasowego
zbiega z oddziału zamkniętego Psychiatryka imieniem doktora Lectera. O pewnym
stopniu pokrewieństwa mógł też świadczyć błysk, jaki dostrzegła teraz w
czarnych oczach nieznajomego. Ze względu jednak na heterochronię Heiviki, to
podobieństwo nie rzucało się w oczy, jako że tylko jedno z oczu, to czarne,
było podobne, za to drugie, niebieskie skutecznie odwracało od tego uwagę.
–
Tak tylko weryfikuję, co plecie po pijaku. – Tris wzruszyła ramionami. – To
dokąd mnie zabierzesz?
Zamiast
odpowiedzieć, wziął ją za rękę, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
–
Chwileczkę! – oburzyła się Tris, wyrywając dłoń. – Nawet nie wiem, jak masz na
imię!
that I used to fight
a war
–
Itachi. – Wyciągnął dłoń, grzecznie czekając, aż dziewczyna sama ją uściśnie, a
kiedy Tris dała się na to nabrać, znów pociągnął ją za sobą.
– Co
za facet! – fuknęła, ale już się nie szarpała. – Nie chcesz wiedzieć, jak ja
się nazywam?
–
Już to wiem.
–
Aha.
Wyszli
na ulicę. Noc była parna i wyjątkowo głośna. Ulice tętniły życiem, jakby
większość mieszkańców metropolii Konohagakure postanowiła wybrać się na nocne
przejażdżki. Z pootwieranych okien akademiku dolatywały dźwięki najróżniejszych
gatunków muzyki. Zewsząd dochodził gwar piątkowych imprez: śmiechy pijanych
ludzi wychodzących z klubów, głośne śpiewy balangowiczów wracających do domów,
dudnienie basów z lokalnej dyskoteki, nawet odgłos puszczanego na chodnik gdzieś
niedaleko pawia.
–
Dokąd idziemy? – zaniepokoiła się dziewczyna, patrząc w górę, na twarz
milczącego mężczyzny.
– Do
mnie.
–
Nie podoba mi się tempo tej randki, naprawdę…
– To
nie jest randka.
–
Nie?
– A
chciałabyś, żeby była?
–
Nie, a ty?
–
Nie wiem. Może.
–
Dlatego ciągle trzymasz mnie za rękę?
Nie
odpowiedział od razu. Zerknął na nią kątem oka i wzmocnił uścisk dłoni.
–
Trzymam, żebyś się nie zgubiła. Albo nie uciekła. Konoha przestała być
bezpiecznym miejscem, zwłaszcza o tej porze i zwłaszcza dla ślicznych
dziewczyn.
–
Banalny argument i jeszcze banalniejszy komplement – ziewnęła Tris, udając
znudzoną, ale jej policzki nieco pokraśniały. Pozwoliła się prowadzić za rękę,
a jej początkowo niechętne nastawienie zaczęła dominować ciekawość, zwłaszcza,
gdy zatrzymali się przed ekskluzywnym, najdroższym w mieście hotelem.
–
Chyba mi nie powiesz, że to znaczy do ciebie… – zaczęła Tris, ale urwała.
Coś się zmieniło, jakby atmosfera nagle zgęstniała. Itachi się zatrzymał i
zdawał się przyglądać czemuś wewnątrz.
–
Zaczekasz tutaj? Na chwilę. – Mimo wszystko zabrzmiało to bardziej jak
polecenie.
– Świetnie,
jeszcze przed sekundą się bałeś, że ci zwieję, a teraz…
Mężczyzna
już jej nie słuchał. Puścił jej dłoń i postąpił dwa kroki w przód, a szklane
wysokie drzwi rozstąpiły się przed nim.
–
Pięknie. – Tris splotła ręce na piersi i już prawie podjęła decyzję, by
kontynuować nocny spacer, ale coś przykuło jej uwagę. Ktoś, ściśle mówiąc, ten
sam ktoś, dla którego Itachi porzucił ją tuż przed wejściem do hotelu. Zdecydowanie
musiał być ciekawą personą. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie, stojąc sobie w
środku lata w podbitym czerwonym futrem czarnym, płóciennym płaszczu. Kiedy
Itachi do niego podszedł, dziwak rozłożył ramiona w powitalnym geście. Przez moment
rozmawiali, a potem rozmowa zdała się zejść na jej temat, bo tajemnicza postać
wychyliła się zza Itachiego, który bardzo starał się zasłaniać sobą widok, i zsunęła
z czubka nosa jaskrawe, pomarańczowe okulary. Tris nie mogła dostrzec jego
oczu, za to skorzystała z okazji, by przyjrzeć się jego twarzy. A raczej z chęcią
by skorzystała, bo mężczyzna (teraz już
była pewniejsza jego płci, widząc męską fryzurę w postaci ciemnych krótkich, sterczących
włosów) kamuflował swoją facjatę jak się dało. Prócz półprzezroczystych gogli w
opalizującym kolorze miał również tenisowy daszek w tym samym kolorze, a
pomarańczowy golf naciągnął sobie na pół mordy. Oboje mierzyli się z odległości
spojrzeniami, aż mężczyzna poklepał Itachiego po ramieniu i spróbował go wyminąć,
co było dość trudne, jako że Itachi uparcie tarasował przestrzeń. Dziwaczny
facet zaczął coś do niego krzyczeć i Itachi wreszcie skapitulował, podążając za
nim z miną cierpiętnika.
Drzwi
znów się rozsunęły. Pierwszy przeszedł przez nie barwny mężczyzna, rozkładając
szczodrze ramiona.
– U,
więc jesteś dziewczyną Uchihy? – zaszczebiotał, przygarniając do siebie skrajnie
zaskoczoną dziewczynę. – Nie mogę tego zaaprobować, wiesz o tym? – Odsunął ją
od siebie na odległość wyciągniętych rąk. – Trochę się boję, że zbytnio go rozkojarzysz.
–
Tobi, błagam – jęknął Itachi.
– No
co! Jesteś moją inwestycją! Troszczę się, jako twój… – zdawało się, że Itachi
syknął ostrzegawczo, co zmieniło ton wypowiedzi Tobiego – promotor.
–
Promotor? – Tris miała prawdziwy mętlik w głowie. – W co ja się, u diabła,
wplątałam.
–
Och, to ja was zostawię! Itachi na pewno wszystko ci wyjaśni! – Tobi puścił ją
i odwrócił się do czarnowłosego mężczyzny. Nagle jego postawa zdała się…
poważniejsza. Już nie wyglądał śmiesznie. Nawet jego głos przestał brzmieć,
jakby połknął piszczałkę. – I mam nadzieję pamięta, że ma kupę roboty do wykonania.
Itachi
zacisnął wargi i patrzył na niego twardo. Sprawiał wrażenie, jakby chciał
zapytać o coś w stylu „jaki jest sens istnienia wrzechświata”, ale ostatecznie
się nie odezwał, tylko jego oczy wysyłały jasny komunikat, że coś mu się tu
żywnie nie podoba.
but to this day i
don’t know what I’m fightn for
–
Co. To. Było. – Tris przeniosła wzrok z oddalającego się dziwaka, który wsiadł
do zaparkowanej pod hotelem limuzyny (szofer, który otworzył mu drzwi był
śmiesznym facetem o trudnej do określenia karnacji – Tris raz się wydawało, że
do murzyn, raz że białas i to najbledszy, jakiego w życiu widziała) z powrotem
na Uchihę.
–
Nie możemy udawać, że nic? – Itachi stanął w drzwiach, przepuszczając
dziewczynę pierwszą.
–
Nie ma mowy – zaperzyła się blondynka. – Muszę wiedzieć, co to za jeden.
–
Przecież powiedział.
– Że
niby promotor? – Dziewczyna zmarszczyła brwi. – Ale to by znaczyło, że…. Coś
studiujesz?
Trzymał
ją w niepewności, dopóki nie usiedli na brzegu hotelowego basenu, przy
całodobowym barku, oferującym pyszne drinki.
–
Prawo? – dopytywała Tris, mieszając słomką w swoim malibu. – Wyglądasz na
adwokata… A może ekonomia? Chcesz być maklerem finansowym? Albo chirurgia? Też
nie? Okulistyka? Nie, nie wiem czemu o tym pomyślałam… Czekaj, to może
matematyka? No chyba nie Akademia Sztuk Pięknych?
–
Psychologia – odpowiedział w końcu, usadowiwszy się wygodnie na leżaku ze
szklanką whisky w ręku. – Wróciłem, żeby zrobić doktorat.
–
Psycholog? – Dziewczyna zmierzyła go taksującym spojrzeniem. – Nie, nie budzisz
mojego zaufania. Nie umówiłabym się nawet na darmową wizytę.
Znowu
ten cień uśmiechu, igrający na jego ustach, tak łatwy do przeoczenia.
– A
widzisz, pozory mylą. Jestem całkiem dobry w… zaglądaniu ludziom do głowy.
Bywam bardzo… przekonujący.
–
Czyżby?
Oboje
zwrócili ku sobie głowy, ich spojrzenia się skrzyżowały. Im dłużej Tris
patrzyła w oczy Itachiego, tym bardziej jej się wydawało, że te oczy nie są
czarne, lecz czerwone. Że dostrzega w nich swoje odbicie. A w odbiciu swoich
oczu dostrzega jego, a w jego oczach…
Świat
zaczął zwalniać. Przez chwilę była w stanie rozpoznać, co jest prawdziwe, a co
nie, ale te granice szybko uległy zatarciu, a ona pogrążyła się w uczuciu
odrealnienia. Wraz z nim pojawiały się
inne odczucia. Takie jak pewność, że on jest dla niej kimś bliskim. Że znają
się bardzo długo. Od zawsze. Że się przyjaźnią. Bardzo. Może nawet kochają? Że
mogliby być razem. Założyć rodzinę. Razem się zestarzeć. A potem…
show me love when we
get older
Jej
myśli gnały naprzód jak szalone. Nie miała pojęcia czy pije pierwszego drinka,
czy piętnastego. Czy to dlatego, że się upiła? Wrażenie, że spędziła tu w
cholerę dużo czasu. Nie noc, nie dzień, a rok, całe lata, podczas których
Itachi tak jak teraz zadzierał głowę, by obserwować niebo, bo „Niebo wszędzie
jest takie samo. Takie samo jak w domu.”
W
końcu chyba zasnęła. Obudziła ją biel, jasna, wdzierająca się w zmysły jak
ostrza brzasku. Mrucząc z niezadowolenia, otworzyła oczy. Znajdowała się w
przestronnym pokoju, w wielkim, miękkim, małżeńskim łożu. Z niepokojem
spojrzała w bok, ale nikt nie leżał obok niej, ani po jednej, ani po drugiej stronie,
a pościel nie była na tyle pognieciona, by pokusić się o obawę, że ktoś spał
tam wcześniej. Trochę odwagi kosztowało ją również odrzucenie kołdry, jednak
okazało się, że jest ubrana. Poza tym, że nie miała na sobie butów i kurtki,
nie brakowało żadnej innej części garderoby.
Zsunęła
się z łóżka, czując pulsujący ból głowy. Czyżby rzeczywiście wczoraj przesadziła
z alkoholem? I pomyśleć, że miała czelność wyrzucać wcześniej Hei, że ta się
upija. Co za hipokryzja.
Rozejrzała
się po apartamencie. Był z kategorii „Póki co mnie nie stać”. Na pierwszy rzut
oka wyglądało na to, że jest tu sama, ale miała podstawy, by twierdzić, że to
nie ona wynajmowała ten pokój. Wbrew pozorom wiedziała, gdzie jest. Pamiętała
Itachiego, hotel, dziwnego kolesia, który ich zaczepił, drinki nad basenem… I u
się film urywał.
Usłyszała
ciche, elektroniczne piknięcie i zwróciła głowę w tamtą stronę. Zobaczyła
elektroniczny zegar stojący na szafce, który właśnie wskazywał ósmą godzinę.
Było wcześniej, niż się spodziewała. Nie zaspała na żaden wykład i miała całe
dwie godziny, żeby dotrzeć na pierwsze zajęcia. Zdąży nawet zawitać do
akademiku, żeby wziąć szybki prysznic.
Znalazła
swoją kurtkę na wieszaku i buty, ustawione równo, obcas koło obcasa, tuż koło
drzwi. Zanim wyszła, pomyślała, że chętnie by się czegoś napiła, jako że suszyło
ją niemiłosiernie. Wróciła do pokoju. W rogu znajdował się urządzony w bieli
aneks kuchenny i lśniąca, wąska lodówka. Ruszyła do niej, a kiedy w środku
znalazła rząd półlitrowych mineralnych wód, poczuła prawdziwą ulgę. Zabrała
jedną butelkę, odkręciła i popijając, zamknęła lodówkę. Dopiero teraz zauważyła
jakąś kartkę, przyczepioną do lodówki srebrnym magnesem. Marszcząc brwi i nie
przestając pić, ściągnęła ją, by przeczytać.
„Musiałem wyjść wcześniej. Mam nadzieję, że
spałaś dobrze. Czuj się jak u siebie. Na stole jest dla ciebie śniadanie.
Zobaczymy się później?”
Nie
było podpisu, ale przecież nie był potrzebny.
Tris
poczuła na sercu dziwne ciepło. I wcale nie wydawało jej się to dziwne, że
facet, którego prawie nie znała, zostawia jej na lodówce kartki. Nie,
właściwie, to spodziewała się czegoś w tym stylu, przecież…
Zamrugała
parokrotnie, wpatrując się z konsternacją w lodówkę. Niedokończona myśl uciekła
z jej głowy, pozostawiając poczucie, że była czymś ważnym. Tris wzruszyła
ramionami i zakręciła wodę. Zajrzała pod srebrną zastawę, pod którą kryło się
śniadanie, zabrała na drogę wystygniętego tosta i opuściła apartament.
Do
swojego pokoju wchodziła bardzo ostrożnie. Trochę bała się, co tam zastanie.
Przez chwilę nawet podsłuchiwała pod drzwiami, ale nie doszły jej żadne
podejrzane dźwięki. Otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Nic się nie
poruszało, nikogo nie dostzregła. Otworzyła drzwi szerzej i już pewnie weszła
do środka, kierując wzrok na łóżko współlokatorki. Spała. Sama. Połowa jej
ciała znajdowała się niemal w powietrzu, co mogło sugerować, że robiła komuś w
nocy miejsce, dlatego teraz jej jedna ręka i noga zwisały smętnie poza krawędź
łóżka. Tris uśmiechnęła się złośliwie i z całych sił trzasnęła za sobą
drzwiami.
Efekt
był dokładnie taki, jak się spodziewała. Heivi ocknęła się ze zduszonym
okrzykiem typu „Kurwa!” na ustach, a chcąc się prędko poderwać na nogi,
gwizdnęła na podłogę, skąd rzucała wściekło–zaspane spojrzenia śmiejącej się z
niej blondynie.
and I’m falling at
your feet
–
Bardzo śmieszne, ty głupia krowo – warknęła Hei, łapiąc się oburącz za głowę i
chwiejnie podnosząc się na nogi.
– Co
jest? Kacyk doskwiera? – Tris szczerzyła zęby, nie żywiąc do przyjaciółki ani
grama współczucia.
–
Weź się odczep. – Hei wgramoliła się z powrotem na łóżko, ale zanim naciągnęła
na siebie kołdrę, Tris złapała za jej róg i zabrała.
–
Nie ma leniuchowania! Dzisiaj twoja kolej!
–
Nie wygłupiaj się, Trrris, oddaj mi to!
–
Nie ma mowy! Masz zrobić śniadanie. I kawę! Jak wyjdę, ma być wszystko
naszykowane!
after thirty years
of service
Dla
pewności Tris wyniosła z sobą do łazienki obie kołdry. Kiedy wyszła, ku jej
zdziwieniu, Hei nie zorganizowała zbrojnego buntu, wręcz przeciwnie. Na stoliku
stały dwa kubki z parującą kawą, a między nimi talerz ze stosem kanapek, o ile
można było nazwać tak byle jak pokrojone pajdy chleba pociągnięte grubo masłem
orzechowym. To na pewno nie przeszkadzało Hei, która z widocznym apetytem
pałaszowała jedną z nich.
Tris
owinęła mokre włosy ręcznikiem i usiadła naprzeciwko niej, biorąc w dłonie swój
kubek.
–
Nie wiedziałam, że jesteś lesbijką – odezwała się, przerywając ciszę, gdy już
upiła pierwszego łyka kawy.
Hei
spojrzała na Tris z konsternacją.
–
Przecież nie jestem.
–
Nie? – Tris uniosła brwi, podpierając brodę na ręce.
–
Czemu tak mówisz? – Obserwowanie jak Hei zmusza się do myślenia na kacu
wynagradzało krzywdę nocnej tułaczki. Tris mogłaby w nieskończoność patrzeć jak
kumpela się męczy, ciesząc się tą namiastką zemsty.
–
Może dlatego, że sprowadziłaś sobie tu na noc dziewczynę?
–
Niby kiedy? – Nie do wiary, jak ona dawała się urabiać, gdy trybiki w jej
głowie zwalniały.
–
Wczoraj? – podpowiedziała Tris, walcząc, by nie roześmiać jej się w twarz,
widząc tą pełną skupienia minę. – Co, nie pamiętasz?
Dopiero teraz zaczęło się robić naprawdę
zabawnie, bo w różnobarwnych oczach dziewczyny pojawił się realny strach, że
rzeczywiście czegoś nie pamięta z pijackiej eskapady. Zaczęła pocierać czoło
palcami, jakby to miało pobudzić produktywność mózgu albo przywrócić utracone
wspomnienia.
–
Urwał mi się film? Niemożliwe… Nie wypiłam tak dużo. – Spojrzała z nadzieją na
Tris, jakby licząc, że ta jej coś podpowie, ale Tris milczała. – P–Pamiętam
wszystko… Byliśmy w „Porcie”, przyjechał Itachi, poznał mnie ze swoim kolegą,
który też studiuje na artystycznej uczelni… No i to z nim wczoraj wróciłam.
– No
właśnie.
– No
to o co ci… – Hei urwała, mrużąc skacowane, podkrążone oczy. – Aaa! Dobra! –
Jej gardłowy, niski śmiech wstrząsnął pokojem. – Wiem do czego pijesz! Chodzi
ci o to, że taki ładniutki, tak? – Czarnowłosa wyszczerzyła kły znad wielkiego
kubka z kawą.
– Aż
za – przyznała Tris, rozumiejąc, że dłużej tego nie przeciągnie. – Ja bym się
bała do niego dobierać, co by się nie rozczarować, że mu czegoś brakuje.
– A
widzisz, a ja lubię ryzyko. – Na twarzy Hei pojawił się pełen rozmarzenia
uśmiech. – Tym razem się opłaciło.
–
Dobrze, że dodałaś to „tym razem”.
–
Inaczej byś śpiewała, jakbyś wiedziała, jaki jest uzdolniony.
–
Powiedz, że mówimy teraz o jego talencie artystycznym.
–
Pewno też. Ma takie zdolne dłonie… Gdybyś wiedziała, co on potrafi…
one to fit our need
– Bankai!
– wrzasnęła Tris, przerywając Hei, nim nabijanie się z jej kochasia stało się
obusiecznym narzędziem zemsty, a widząc jej zdziwione spojrzenie, wyjaśniła: –
To moje hasło bezpieczeństwa. Nie będę słuchać, co żeście tu w nocy wyprawiali.
–
Się znalazła ta praworządna. Zazdrościsz, że poznałam kogoś fajnego – prychnęła
Hei, robiąc naburmuszoną minę.
–
Błagam – żachnęła się Tris. – Pamiętasz chociaż, jak ma na imię?
–
Pewnie.
Tris
czekała, ale gdy milczenie się przedłużało, zwątpiła i prychnęło kpiąco.
Zostawiała Heivikę, by sobie w spokoju to przemyślała i wstała, odstawiając do
zlewu swój kubek. Zalała go wodą i zostawiła, wytarła ręce w kuchenny ręcznik, zerkając
na współlokatorkę.
–
Co? – Skacowana dziewczyna pociągnęła potężnego łyka kawy.
–
Zastanawiam się, czemu się jeszcze nie zbierasz. Jest po dziewiątej.
Hei
spojrzała na zegarek wiszący na ścianie.
– O
kur…! – powiedziała, zanim przełknęła, w efekcie czego po brodzie ściekła jej
strużka kawy. – O kurwa mać! – uzupełniła, widząc, że poplamiła sobie bluzkę. –
Jasna cholera, szlag by to, do chuja pana… – Zaczęła miotać się po pokoju,
rozbudowując wiązankę bluzgów i przekopując się przez sterty swoich ubrań,
szukając czegoś czystego. Poszukiwania nie były owocne, więc jej panika
narastała. W końcu zwątpiła.
– To
jest bezsensu – stwierdziła i zagapiła się w okno. – Może po prostu dzisiaj
zost…
–
Nie ma mowy. – Tris sprężystym krokiem zbliżyła się do swojej szafki, wybrała
szarą bluzkę z dekoltem w łódkę i rzuciła ją przyjaciółce. – Wkładaj i idziemy.
Zaczynamy od wspólnych zajęć z literatury. Hatake chyba ci dał ostatnio do
zrozumienia, że jak opuścisz u niego jeszcze choćby pięć minut, to cię obleje.
–
Katorga, nie życie – westchnęła smętnie Hei, ale posłusznie zaczęła się
przebierać. Po kilku minutach wciąż była skacowana, ale i gotowa do wyjścia.
Jednak nie dała się namówić na przespacerowanie dwóch kilometrów, w promieniu
których znajdowała się uczelnia Tris.
–
Dalej nie wiem, po co ciągają nas do was na wykłady – marudziła Hei, drepcząc
na przystanek tramwajowy. – Na co nam ta literatura?
–
Żeby takie niedouki jak ty, wiedziały coś oprócz tego, w której ręce trzymać
ołówek! – Tris najchętniej dałaby jej po łbie, słysząc takie gadanie. Zlitowała
się tylko dlatego, że dziewczyna wyglądała na naprawdę chorą, a Tris nie lubiła
bić słabszych od siebie. Zamiast tego, zapytała: – Kupić ci colę? Podobno
pomaga na…
–
Tylko taką bez cukru.
Blondynka
przewróciła oczami.
–
Teraz zamierzasz liczyć kalorie? – prychnęła. – Trzeba było zacząć wczoraj, gdy
postanowiłaś spożyć hektolitry alkoh…
–
Nie wymawiaj przy mnie tego słowa.
–
Wcale mi cię nie szkoda, wiesz? – Tris zapłaciła w kiosku za colę light w puszce
i podała ją przyjaciółce już otwartą. – Wcale.
–
Wiem. – Mimo wszystko Hei zdołała wyszczerzyć do niej zęby, zanim od razu
pochłonęła cały gazowany napój, po czym donośnie chepła. – Od razu lepiej –
oznajmiła i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, nie przejmując się pełną
zniesmaczenia miną blondynki.
Lepsze
samopoczucie Heiviki trwało, dopóki nie wsiadła do tramwaju. Po minucie jazdy
była zielona, trzymała się kurczowo metalowej poręczy i wyglądała, jakby w
każdej chwili gotowa byłą obrzygać wszystkich współpasażerów. Co prawda jakoś
wytrzymała do końca podróży, ale rzygnęła, gdy tylko wysiadły.
–
Dopiero teraz mi lepiej – orzekła, wycierając usta chusteczką, którą podała jej
Tris i podnosząc niemal dumny z siebie wzrok na uczelnię, przed którą
zwymiotowała. Któryś z grupy studentów, która ich mijała, uniósł do niej kciuka
i zakrzyknął, że ma tak samo na widok szkoły, wzbudzając tym oświadczeniem
śmiechy w swoim gronie. Hei machnęła ręką i wymamrotała coś w stylu „ A weź i
się jebaj”, po czym przepłukała usta resztką coli. Spojrzała z byka na schody i
westchnęła, decydując się z nimi zmierzyć. Kiedy dotarła na szczyt i odwróciła
się w stronę Tris, ta nie miała już żadnych wątpliwości – czarnowłosa naprawdę
była dumna ze swoich osiągnięć. Co najmniej, jakby zdobyła złoty medal na
swojej własnej paraolimpiadzie.
Żeby
wejść na teren uczelni, trzeba było przemierzyć przestronną poczekalnię, a
potem odbić swój identyfikator w czytniku, by uruchomić mechanizm bramki, która
przepuszczała studentów dalej. Tris ruszyła
do niej bez zastanowienia, ale Hei zatrzymała się, przetrzepując torebkę. Po
chwili z jej czeluści wyciągnęła indeks i poszła się tłumaczyć na portiernię. Mimo,
że indeks stanowił dowód, że tu studiuje, robiono jej problemy z wejściem, więc
zaczęła się awanturować, chcąc wymusić na ochroniarzu, by ją przepuścił.
Wkrótce jej podniesiony glos słychać było na całą poczekalnię.
–
Czy to nie twoja urocza przyjaciółka tak wrzeszczy? – znudzony głos zabrzmiał
gdzieś ponad głową Tris.
–
Pan profesor! – zawołała zaskoczona dziewczyna i zerknęła na zegarek. – Czy
wykład jeszcze się nie zaczął? – zapytała, marszcząc brwi. Było piętnaście po
dziewiątej. – Znowu się pan profesor spóźnia na własne zajęcia? – Spojrzała na
mężczyznę z politowaniem.
–
Hej, to nie ja wymyśliłem kwadrans akademicki – odmruknął, zerkając na nią z
góry. – Ja się tylko dostosowuję do moich studentów.
–
Powie pan tym z ochrony, że Hei jest jedną z nich?
– A
muszę?
–
Inaczej będzie ją pan musiał oblać, a z tym będzie o wiele więcej roboty. I więcej
krzyków.
–
Masz rację – zgodził się, wzdychając. – Zajmę się tym, a ty zmykaj. Powiedz,
reszcie, że będę pytał z dramatu.
Tris
odsalutowała i powlokła się na salę wykładową, a mężczyzna zajrzał na
portiernię.
–
Yo. To moja uczennica, można ją przepuścić – odezwał się, ale wysoki, barczysty
ochroniarz nie od razu spuścił z tonu.
–
Jest pan pewien, panie Hatake? – zagrzmiał, a jego tubalny głos odbił się echem
po kanciapie. – Ta tutaj – kiwnął głową na Heivikę – wygląda naprawdę
podejrzanie, a wie psor, jakie mamy tu ostatnio rygory…
Kakashi
uśmiechnął się ze zrozumieniem i rzucił lodowate spojrzenie Hei, która już
otwierała usta, żeby coś odpyskować.
Show me love as we
grow colder
–
Zgadzam się, ale proszę mi zaufać. – Wychylił się i zabrał z rąk ochroniarza
indeks, który ten wiąż wertował. – Ja się tym zaopiekuję – oświadczył, po czym
schował go sobie do kieszeni. – Idziemy. – Złapał Hei za łokieć i wyprowadził
ją do poczekalni, przez którą przeciągnął ją aż pod barierki.
–
Musimy przejść razem – mruknął, ustawiając ją przed sobą i ściągnął z szyi swój
identyfikator. – Gotowa?
Nie
czekając na odpowiedź, Kakashi przyłożył plakietkę do czytnika. Bramka cicho
pisnęła. Hei poczuła napierające na nią biodra mężczyzny, zmuszające ją do
ruchu i miała dziwną ochotę stawić im opór, ale przejście w bramce nawet jej
wydało się zbyt dziwne i zbyt mało romantyczne na takie prowokacje. Mimo to,
kiedy znaleźli się po drugiej stronie, idąc na salę wykładową, Hatake zerkał na
nią podejrzliwie. Hei zauważyła te spojrzenia i wyszczerzyła zęby.
–
Co? Mam prrofesorrowi podziękować? – zapytała i nagle wyprzedziła go o pół
kroku, raptownie się zatrzymując i odwracając w jego stronę. – No to dziękuję.
Oparła
się o niego i wspięła na palce, sięgając ręką do czarnego, zwiewnego szala,
którym mężczyzna zwykle się obwiązywał, zasłaniając przy tym połowę twarzy.
Zdążyła odsłonić jego usta, zanim Kakashi się otrząsnął i złapał ją za przegub,
powstrzymując.
– Co
ty wyprawiasz?
Hei
wzruszyła ramionami, wciąż się uśmiechając.
– Jesteś
stuknięta. – Mężczyzna puścił ją i wyminął, przyspieszając kroku.
–
Hej! To pan mnie cały rok podrywa! –
krzyknęła, biegnąc za nim.
– Zwariowałaś.
– Kakashi poprawiał szal, rzucając dziewczynie zaniepokojone spojrzenie. – Jestem
twoim profesorem. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zadawać się ze
studentką.
–
Przecież widzę, jak pan na mnie patrzy, Hatake.
–
Coś sobie ubzdurałaś – zapewnił, otwierając drzwi prowadzące do sali
wykładowej. Nie zatroszczył się o to, żeby je przytrzymać, ale Hei udało się
wślizgnąć za nim, unikając przytrzaśnięcia.
–
My, kobiety, wyczuwamy takie rzeczy.
– Takie rzeczy nie mają tu miejsca,
zapewniam.
Hei
nagle chwyciła go za rękę, krzywiąc się.
Let our love provide
the heat
–
Nie lubię, jak się ze mnie robi idiotkę – oświadczyła. Po jej flirtującym
nastroju nie zostało ani śladu, a jej głos potoczył się głuchym echem po auli.
Oboje dopiero teraz się zorientowali, że ich wymianie zdań przysłuchuje się
połowa uczelni.
–
Nie wiem o co ci chodzi, dziewczyno. – Kakashi wyszarpnął rękę z uścisku i
ruszył w stronę mównicy. – Zajmij miejsce albo wynoś się z moich zajęć.
Hei
prychnęła wściekle i ruszyła do drzwi, chcąc opuścić aulę.
–
Ale jak przegapisz ten wykład, możesz się pożegnać ze studiami.
Heivika
odwróciła się, tym razem powoli, zgryzając zębami. Patrzyła ze złością na
Kakashiego, ale on nie zwracał już na nią uwagi, zbył zajęty porządkowaniem
notatek na swojej katedrze, więc Hei, tupiąc głośno, ruszyła w górę po schodach,
nie przejmując się odwracającymi za nią spojrzeniami i szeptami, które
rozgorzały wokół. Dotarła do ostatniego rzędu, w którym zwykle siedziała i
przecisnęła się przez ludzi, nie przepraszając nikogo, kogo poturbowała.
Rzuciła swoją torbę na blat, gniotąc przy tym otwarte notatki Tris i opadła na
wolne miejsce obok niej, zakładając ze złością ręce na ramiona.
–
Eee… Hei? – zagaiła po pewnym czasie Tris, wciąż próbując rozprostować rogi
zeszytu, który zgniotła torba przyjaciółki. – Powiesz coś?
Dwubarwne
oczy spojrzały na nią ze złością, po czym wróciły do obserwacji sufitu.
– Co
to było, co? Tam na dole? – dociekała Tris, trącają ją łokciem. Gdy to nie
pomogło, zaczęła ją kopać po kostce, aż Hei dotarła do granic swojej
cierpliwości, gdzie już nie mogła ignorować bodźców z zewnątrz, bo by chyba
eksplodowała.
–
Przestań! – syknęła, rozeźlona. – Nie widzisz, że nie jestem w nastroju?! Czego
chcesz?!
–
Widzę, że ci przeszły mdłości – zauważyła blondynka, nadmuchując policzki.
Kąciki ust Hei lekko się uniosły, choć dziewczyna z całych sił walczyła, by się
przypadkiem nie uśmiechnąć. – To co? Powiesz mi, o co chodzi z panem
Kaszalotem?
–
Nie – warknęła Heivika. – I nie nazywaj go tak.
– Bo
co?
– Bo
gówno.
– Nie
ma co, twoja argumentacja zawsze mnie jakoś przekona – zakpiła Tris, a kiedy
Hei znów umilkła, wyszczerzyła zęby w uśmiechu, przysunęła się do niej, jakby
chciała zdradzić jej coś w tajemnicy i wyszeptała: – …kaszalot.
Kiedy
to nie pomogło, dodała jeszcze:
–
Kaszalot.
Kilka
razy.
–
Kaszalot, kaszalot, całe stado kaszalotów!
–
SKOŃCZYSZ WRESZCIE?!
–
Nie, to dopiero początek wykładu – odpowiedział z dołu Hatake. – Ale jeśli ty
chcesz kontynuować, to proszę bardzo.
W
sali zapadła cisza.
–
Nie chcę – odpowiedziała głośno Hei, ale patrzyła ze złością na Tris.
– W
takim razie wróćmy do tematu. Jak mówiłem, zanim mi przerwano, ten
dziewiętnastowieczny erotyk powstał, gdy…
–
Jesteś z siebie zadowolona? – mruknęła Heivika, mierząc wściekłym spojrzeniem blondynkę,
która ciągle szczerzyła zęby, chociaż miała na tyle przyzwoitości, by próbować
ukryć przed nią uśmiech.
–
Mogłaś mi powiedzieć po dobroci – powiedziała na swoją obronę Tris, gdy już
przestała chichotać. – Zrobisz to teraz, czy mam sięgnąć po naprawdę ciężką
artylerię?
–
Wal się.
– No
to zapytamy profesora…
Tris
zwróciła się przodem do wykładowcy i
uniosła w górę dwa palce, zgłaszając się, by zabrać głos. Hei natychmiast
zaczęła ją powstrzymywać, łapiąc za jej rękę i próbując ściągnąć ją w dół.
–
Odbiło ci?!
–
Znasz mnie, nie odpuszczę. – Tris odchyliła się, udając, że zamierza wyciągnąć
drugą rękę, do której Hei nie mogłaby dosięgnąć. – Cały rok robisz do niego
maślane oczy, myślisz, że nie zauważyłam? A teraz nie chcesz mi powiedzieć, co
się stało!
–
Dobra! – poddała się Heivika. – Tylko się już przestań wydurniać!
– A,
to ja się wydurniam. – Tris usiadła
prosto, znów się uśmiechając. – Nie, kochana, dzisiaj to ty wychodzisz na
głupka. Od samego rana.
– Super.
– No
co, nie ja rzygałam przed uczelnią, a potem publicznie zarywałam do profesora,
który publicznie mnie spławił.
Hei
wyglądała, jakby ktoś jej przywalił cegłą prosto w twarz.
– Dzięki.
Naprawdę mi pomagasz. Mój potłuczony umysł już wie, że zrobiłam z siebie
idiotkę. I wiesz co? – cedziła Heivika. – Teraz mam myśli samobójcze!
– O
nie, nie będziesz mnie obwiniać za swoją głupotę – zaperzyła się Tris. – A
teraz gadaj, co jest między tobą, a kasz… Kakashim.
Hei
wzruszyła ramionami.
– Nic. – Przewróciła oczami, widząc powątpiewającą
minę blondynki. – Wymieniliśmy parę maili… po nocach… tyle.
–
Zadziwiasz mnie, koleżanko. Dotąd znałam cię od innej strony.
– Hmm?
– No,
zwykle po nocach to ty maili nie wysłałaś, więc ciężko mi teraz uwierzyć, że to
wszystko, co masz mi do powiedzenia.
– No
dobra, raz zostawił mnie po wykładzie… Ale do niczego nie doszło.
–
Jak to możliwe?
Hei
rzuciła jej czarno–niebieskie, zniecierpliwione spojrzenie, które niosło
twardy, jasny przekaz: nie będziemy dłużej o tym rozmawiać
–
Lepiej powiedz, gdzie ty się szlajałaś po nocy.
– No
wiesz, nie pozostawiłaś mi zbytnio wyboru. – Tris zrobiła naburmuszoną minę.
–
Wiem, sorry za to – skrzywiła się Hei. – Trochę wczoraj przegięłam. – Podrapała
się po karku z zażenowaniem. – Ale
przynajmniej było warto. – Jej twarz szybko rozjaśnił pełen zadowolenia
uśmiech.
–
Ech, jesteś pieprznięta. I deprawujesz mnie.
– I
tak mnie lubisz.
–
Wierz mi, ciągle się zastanawiam: dlaczego.
–
Swój do swego.
Obie
dziewczyny uśmiechnęły się w identyczny sposób.
When our older bones
are missing
–
Czyli co? Byłaś z Itachim? – Tym razem Hei chciała pociągnąć przyjaciółkę za język.
– No
byłam – odparła Tris, nabierając podejrzeń, widząc pełną dezaprobaty minę
Heiviki. – Sama mnie z nim poznałaś, pamiętasz?
– No
tak, mój błąd – westchnęła czarnowłosa.
–
Dlaczego tak mówisz? – nachmurzyła się Tris. – O czym nie wiem?
– Że
to zimny, wyrachowany, nieczuły drań – oznajmiła Hei. Poczuła ukłucie
niepokoju, gdy dostrzegła w oczach koleżanki pełen zaciekawienia błysk. – Czyli
taki w twoim typie…
–
Opowiedz mi o nim – poprosiła Tris, podpierając brodę na ręku i rozsiadając się
wygodnie, jak do wysłuchania ciekawej opowieści.
–
Dobra, ale potraktuj to jako przestrogę – zgodziła się niechętnie Heivika. –
Itachi jest… w zasadzie ciężko powiedzieć.
–
Co? Tylko tyle?! – zbulwersowała się Tris, gdy milczenie Hei się przedłużyło i
zdawało się, że dziewczyna nie wznowi rozmowy.
–
Prawie. Zastanawiam się, jakby ci to wyjaśnić, żebyś zrozumiała. – Hei splotła
palce i zaczęła strzelać z kości. – Może tak: jest powód, dla którego nie
utrzymuje z nim kontaktu, mimo, że to niemal moja jedyna rodzina.
– Nigdy
nie mówiłaś o swojej rodzinie.
– No
właśnie mówię. Mam powody.
–
Miałaś mi to wyjaśnić, a nie czynić tego jeszcze bardziej tajemniczym.
–
Staram się, dziewczyno, daj mi szansę – warknęła Hei. – Ja i Itachi nigdy się
nie dogadywaliśmy. Ja mam trudny charakter, ale to on ma wszystkie mistrzowskie
tytuły w tej kategorii. Dorastaliśmy
wspólnie, a z wiekiem nasze poglądy tylko coraz bardziej się rozmijały.
Przestałam go rozumieć, potem lubić. On też za mną nie przepadał, ale cała
nasza rodzina trzymała się razem, byli z sobą bardzo zżyci, więc musieliśmy się
jakoś tolerować. Do czasu…
– Co
to znaczy? – spytała blondynka, gdy cisza znów się przeciągła. Zastanawiała ją forma,
jakiej używa Hei mówiąc o swojej rodzinie, że „byli”. Tak jakby już nie
istnieli i jakby ona do nich nie należała.
–
Takie tam, rodzinna tragedia. Kiedy wróciłam, okazało się, że z całej mojej
rodziny – rzuciła Tris krótkie spojrzenie, ale ciężko było określić, czy jest
one pełne bólu, żalu, czy złości – żyje tylko Itachi. No i ten gówniarz, jego
brat, skończony imbecyl. Mam nadzieję, że się zaćpał w tym swoim durnym gangu.
Ostatni raz, jak go widziałam, wydawało mu się, że węże wyrastają z różnych
części jego ciała. – Hei z politowaniem pokręciła głową. – Prawda taka, że mi
też trochę odwaliło, ale… No chyba każdy potrzebuje czasu, żeby otrząsnąć się
po czymś takim. Prawie każdy – poprawiła się z przekąsem.
–
Mówisz o Itachim? – domyśliła się Tris, a Hei skinęła głową.
– On
jedyny jakoś się trzymał. Nawet nasz dalszy wujek, kiedy dowiedział się o tym
nieszczęściu, zdziwaczał, a po Itachim to wszystko spłynęło. Jest ode mnie
młodszy, mimo to już skończył studia. Nie próżnował, podczas gdy ja zbierałam
się do kupy.
–
Więc nie lubisz go, bo jest od ciebie bardziej stabilny emocjonalnie? Bo nie
okazuje słabości? – skonkludowała Tris. Hei spojrzała na nią ze zdziwieniem.
Twarz przyjaciółki miała nieodgadniony wyraz. Ciężko było stwierdzić, czy
dziewczyna się naigrywa, czy naprawdę tak myśli.
–
Skoro tak to widzisz. – Hei wzruszyła ramionami, odwracając się od niej i
wygrzebując z torby zeszyt z notatkami, jakby postanowiła nagle skupić się na
wykładzie.
–
Przepraszam – powiedziała Tris, nim jeszcze Heivice udało się znaleźć długopis.
– Nie powinnam była tak mówić, właśnie mi się zwierzyłaś z czegoś takiego, a
ja… Nie chodziło mi o to, że jesteś… – zacięła się, nie wiedząc, jak się
wytłumaczyć.
–
Zapijaczoną babą, która nie radziła sobie z problemami?
–
Jezu. Nie miałam tego na myśli, naprawdę – zapewniała. – Nie wiem, co mnie
napadło…
Tris
naprawdę nie wiedziała. Jak wytłumaczyć ten nagły przypływ lojalności względem
Itachiego, który poczuła, gdy Hei zaczęła niepochlebnie się o nim wyrażać. Po
prostu musiała stanąć w jego obronie, dopuszczając się tego słownego ataku na
przyjaciółkę.
–
Ale… To po co mnie z nim poznałaś, skoro teraz tak przedstawiasz sprawę? –
zagadnęła znowu, zastanawiając się, czy Hei się nie obraziła.
Czarnowłosa
ponownie wzruszyła ramionami i Tris już myślała, że na tym się skończy i będzie
musiała kupić jej czteropak na przeprosiny, ale ta jednak odpowiedziała:
–
Zaskoczył mnie. Najpierw podesłał tego swojego kumpla, a jak ten mnie zmiękczył
gadką i alkoholem… Wiesz jak to ze mną jest. Jak wypiję za dużo, kocham
wszystkich, więc nagle dawno niewidziany kuzyn, którego nawet nigdy nie
lubiłam, został przeze mnie obdarowany czułością, na jaką nie zasługuje. – Spod
ciemnej grzywki i ciężkiej powieki łypnęło na blondynkę czarne oko. – Trzymaj
się od niego z daleka, Tris. Dobrze radzę.
Tris
poczuła jak wzdłuż kręgosłupa przebiega jej dreszcz. Przez chwilę myślała, że
patrzy na nią Itachi.
But our hearts will
never meet
– A
co się stało z twoim identyfikatorem? – przypomniała sobie, zmieniając temat,
na który już nie miała ochoty dyskutować.
–
Pożyczyłam temu gościowi. – Widząc, ze Tris nie kojarzy, dopowiedziała: – Temu,
co został na noc.
– Że
co?
–
Chciał się rozejrzeć po mojej uczelni – wyjaśniła Hei, nie odrywając się od
notatek, które zaczęła przeglądać. – Mówił, że zamierza się tu przeprowadzić,
ale najpierw chce się upewnić, czy szkoła jest dobra.
– I
tak bez niczego dałaś mu swoją przepustkę?
– A
co miałam z nim najpierw podpisać cyrograf? Nie panikuj. W końcu to znajomy
mojego kuzyna, a ta plakietka nie jest chyba ze złota, żeby ją próbować opchnąć
na e-bayu.
– No
tak, ale… I tak jakoś dziwnie. Nie mógł się postarać o swoją przepustkę?
–
Wiesz ile to trwa. Zrobiłam mu przysługę, tyle.
–
Całą noc mu te przysługi robiłaś – mruknęła cicho Tris, czym przebiła się przez
chłód Heiviki, który emanował z niej po niefortunnym komentarzu blondynki.
– W
nocy akurat zawieraliśmy pełne wzajemnych korzyści transakcje…
–
Żadnych szczegółów, mówiłam.
–
Sama się prosiłaś.
Przez
jakiś czas obie dziewczyny poświęcały swoją uwagę temu, co się działo na
zajęciach, ale coś jeszcze nie dawało Tris spokoju.
–
Hei? – zaczepiła ją, obgryzając nasadkę długopisu. – Ale przecież u was nie ma
tak nowocześnie. W sensie, nie ma bramek, tylko sprawdzają starym sposobem,
porównując twarz ze zdjęciem, no nie?
–
No… Niby tak, ale rzadko kiedy poświęcają temu należytą uwagę – wytłumaczyła
Hei, marszcząc brwi. – Zwykle machasz im identyfikatorem przed nosem i idziesz
dalej.
– A
jak się zechcą temu przyjrzeć?
–
Sama zauważyłaś, że ma gościu delikatne rysy twarzy. Może przejdzie –
zarechotała cicho.
Tris
popatrzyła na nią, jak na wariatkę.
–
Hei. Masz czarne włosy, a jakby umknęło ci coś, prócz imienia tego gościa, to on jeszcze wczoraj na wieczór
był blondynem.
– Ło
Jezu, wielkie mi halo. To mnie też by musieli nie wpuszczać, bo jak robiłam
sobie to zdjęcie, miałam włosy ufarbowane na niebiesko.
Zanim
Tris zdążyła się do tego odnieść, dało się słyszeć odległy, ale wciąż mocny,
tubalny odgłos. Niepokojący, jakby wybuchu. Kilku studentów wstało z miejsc,
wyciągając głowy w kierunku wysoko umieszczonych okien sali. Ktoś wskazywał
palcem na jedno z nich. Zanim powstawało więcej osób, wszystko zaczęło drgać.
Najpierw szyby, potem przedmioty na ławkach, w końcu sala, cały budynek drżał w
posadach. Niektórzy zrywali się w popłochu, coraz więcej osób patrzyło w okna i
coś sobie pokazywało. Tris też tam spojrzała i zobaczyła, że na horyzoncie
upstrzonym budynkami ku niebu wzbija się struga ciemnego dymu, która się
rozszerza, puchnie, zmieniając kształt.
– Co
się, kurwa, odpierrrdala? – usłyszała głos Heiviki, która wraz z nią patrzyła w
okno.
Kakashi
próbował zapanować nad paniką, jaka zaczęła ogarniać jego uczniów. Uciszał ich
i uspokajał, próbując przekonać, że powinni pozostać na swoich miejscach, ale
znalazł posłuch dopiero, gdy przez aule przetoczyły się piski i trzeszczenie z
głośników radiowęzła, znajdujących się w rogach sali.
– …szszsz… Wszyscy słuchacze uproszeni są
pozostać w swoich klasach i pod żadnym
pozorem nie opuszczać budynku, póki nie zostaną sprawdzone kwestie
bezpieczeństwa. – Komunikat się skończył, ale głośniki ożyły raz jeszcze: –
Wykładowcy proszeni są o dopilnowanie
porządku. To nie są ćwiczenia. Powtarzam: to nie są ćwiczenia.
Znów
rozległ się szum i głośniki zamilkły. Na sali zapadła cisza. Tak jak wszyscy
przed chwilą mówili jeden przez drugiego, tak teraz nikt nie mówił nic. Studenci
patrzyli za okno albo na siebie nawzajem. Wśród wszystkich narastał strach.
Hatake
chrząknął. Ten odgłos, dzięki dobrej akustyce, potoczył się echem po sali. Wszyscy
zwrócili na niego uwagę, jakby oczekiwali, że profesor poda im sensowne
rozwiązanie.
–
Raczej nie powinienem tego robić, ale… – Potoczył wzrokiem po studentach. –
Ufam, że moi uczniowie są na tyle dojrzali, by wiedzieć, że panika nie jest
wskazana. Nic nam nie da wybieganie stąd w celu narażenia życia… Póki co tutaj
jesteśmy bezpieczni, inaczej zarząd zarządziłby ewakuację, ale zakładam, że
wszyscy chcemy też wiedzieć, co się dzieje.
Po
sali przemknął pomruk aprobaty.
To
Kakashiemu wystarczyło. Z szuflady biurka wygrzebał pilot, którym uruchomił
ogromny telewizor, wiszący pod sufitem sali. Przełączył go na odbiór kablówki i
śmigał po kanałach, dopóki nie trafił na regionalny kanał informacyjny. Na ich
oczach reporterka widoczna na ekranie przełączyła się z emitowanego dotąd
materiału na wydarzenia, które rozlegały się w ich sąsiedztwie. Ujrzeli obrazek
niemal identyczny z tym, który widzieli za oknem. Pod wiadomościami pojawił się
żółty pasek, na którym na bieżąco podawano najświeższe informacje.
„Atak terrorystyczny w Konosze. Trzynastu
rannych, pięciu w stanie krytycznym, czterech zabitych…”
Obraz
się zmienił. Teraz przedstawiał główne wejście na uczelnie artystyczną, jedyną,
jaka działa w ich mieście. Z wysokich schodów, prowadzących do niej, ostało się
zaledwie kilka stopni. Wszystko spowijał dym.
– …to pierwszy taki atak przeprowadzony
bezpośrednio na jednostkę naukową w kraju… – relacjonował na żywo reporter.
– Nie wiemy, jaka organizacja za tym
stoi, ani jaki był cel zamachu. Zamachowiec nie zgłosił żadnych żądań, do
wiadomości publicznej podano, że… – Reporter nagle przycisnął do ucha
słuchawkę, jaką miał w nim umieszczoną i wciąż patrząc w kamerę, milczał.
Odezwał się dopiero po dłużej chwili: –
Szanowni państwo, właśnie otrzymałem informację, że nasza ekipa dysponuje
amatorskim nagraniem wideo, przedstawiającym sprawce zamachu oraz pełne grozy
chwile, jakie rozegrały się tuż przed wejściem na akademię artystyczną w
Konosze… z uwagi na drastyczność materiału, uprasza się wszystkich widzów o
słabych nerwach oraz tych niepełnoletnich o odejście od odbiorników…
Po sali przebiegł szum podekscytowanych
głosów. Tv wyświetliło nagranie. Przedstawiało szarpaninę, jaka miała miejsce
przed uczelnią. Wyglądało na to, że dwóch przedstawicieli ochrony wyprowadzało
z niej młodego mężczyznę o blond włosach, związanych w wysoki koński ogon.
Sprowadzili go po kilku stopniach, kiedy ten wyrwał się i odrzucił płaszcz, w
który był ubrany. Nawet na słabej jakości wideo, można było rozpoznać, że pod
nim mężczyzna był opatulony w ładunki wybuchowe. Rozbrzmiał jego okrzyk, a
potem był tylko wybuch. Na nagraniu było go widać całkiem dobrze. Eksplozja,
która zmiotła kawałek miasta.
Tris
nie odważyła się spojrzeć na Hei, która od początku nagrania wbijała jej
paznokcie w ramię, kurczowo się jej trzymając. Wiedziała, że czarnowłosa ma te
same skojarzenia, co ona. Co gorsza, była pewna, że obie się nie mylą.
Wiadomości
wróciły do przedstawiania reportażu z miejsca zdarzenia. Pasek pod nimi zdawał
się coraz bardziej żółty. „Już pięć ofiar…” Dziennik raz za razem odtwarzał
widziane wcześniej wideo, starając się coraz bardziej przybliżyć i wyostrzyć
sylwetkę zamachowca. W końcu uścisk Hei osłabł na sile. Czarnowłosa zabrała
rękę, przykładając ją sobie do ust.
–
Niedobrze mi – wysapała do Tris i wstała, przeciskając się przez studentów. Nie
zważając na ich okrzyki i nawoływania Hatake, wybiegła z sali.
–
Musiała do toalety – usprawiedliwiła ją Tris . – Przypilnuję jej – dodała,
zwracając się do profesora, który z przyzwoleniem kiwnął głową.
–
Jeśli ktoś jeszcze chce skorzystać, proszę, by zaczekać. Będziecie puszczani do
toalet dwójkami… – słyszała za sobą jego głos, otwierając drzwi.
–
Hei? – krzyknęła, rozglądając się po korytarzu. Najbliższa toaleta znajdowała
się w poczekalni, ale była jeszcze jedna, piętro wyżej, która nie wymagała
forsowania bramki i Tris zastanawiała się, do której mogła pobiec przyjaciółka.
Ruszyła
do tej na parterze, a im bliżej bramki była, tym bardziej zwalniała kroku,
rozpoznając posturę postaci, stojącej tuż za nią.
–
Witaj, Tris – usłyszała aksamitny, cichy głos. – Zastanawiam się… Czy możesz
mnie wpuścić? – Mężczyzna zacisnął palce o pomalowanych na ciemny kolor
paznokciach na bramce. – Jest tu kilka alarmów, których nie chciałbym
uruchomić, a mam kilka spraw do załatwienia na twojej uczelni…
Uśmiechał
się przy tym, jakby ktoś zatrudnił go przy produkcji horroru. Jego oczy
błyszczały, nienaturalnie. Były dwoma czerwonymi, świecącymi krążkami. Inaczej
mówiąc, mężczyzna budził upiorne wrażenie. Z całą pewnością, ktoś taki jak on, nie
powinien szwendać się po uczelni w nieznanych zamiarach.
Tris
odpowiedziała na jego wezwanie uprzejmym uśmiechem. Podeszła do bramki lekkim
krokiem i przyłożyła do czytnika swój identyfikator. Rozległo się wesołe
piśnięcie i Itachi znalazł się na terenie szkoły.
– To
gdzie macie teraz zajęcia?
Tris
złapała go za rękę i poprowadziła do sali wykładowej, którą dopiero co
opuściła.